Czy wyobrażacie sobie społeczeństwo ludzi tego samego wzrostu? Nikt nie byłby wyższy, panowałaby totalna równość. Totalna równość? A co z kolorem oczu? Przecież, żeby zapewnić powszechną równość nie może być jednego osobnika z oczami niebieskimi, a innego z piwnymi. Toż byłaby jawna dyskryminacja. Ale zaraz, czy wszyscy musieliby mieć włosy blond, czy też byłoby to społeczeństwo brunetów? Kto by o tym miał decydować? Demokracja? Wszyscy, czyli kto? Powoli jawi się absurd takiego pomysłu, bo problem byłby choćby z rozpoznaniem znanego nam wcześniej osobnika.
Przyjmijmy jednak, że tworzymy takie „idealne” społeczeństwo powszechnej równości. Wszyscy mają ten sam kolor skóry, taki sam kształt czaszki, tej samej długości kończyny – zlikwidujemy rasizm. Wszyscy będą równie mądrzy i równie zasobni – zlikwidujemy nierówności społeczne. Wszyscy będą okazami zdrowia, itd. No i oczywiście musielibyśmy zlikwidować płci, bo pozostawienie obecnego stanu rzeczy, to byłaby jawna dyskryminacja połowy populacji naszego idealnego świata. A dzieci? Rozwijałyby się, oczywiście każde w tym samym tempie, może pozaustrojowo jak w „Seksmisji” Machulskiego i po poczęciu in vitro, a może każdy osobnik miałby obowiązek urodzić jednego i tylko jednego, żeby była równość, potomka. W takim wypadku wchodzi w grę jedynie partenogeneza. Zaraz, zaraz, czy wspomniałem o rozwoju? By zachować równość, nie może być dzieci i dorosłych, zdolnych i mniej rozgarniętych. Każdy musi potrafić wszystko to, co inny osobnik. Pozostaje więc klonowanie. I prosta droga do totalitaryzmu. Jeden język, jeden naród… Słowem, doświadczenie z wieżą Babel.
Przejdźmy do praw, a ściślej do równouprawnienia.
A co z pragnieniami? Co, jeśli ktoś chciałby mieć dwóch potomków? Czy pozwolilibyśmy na farbowanie włosów lub założenie szkieł kontaktowych zmieniających kolor tęczówki? Co z ubiorem? Jeden wzorzec, tzn. uniform dla wszystkich? Jak stanowilibyśmy prawo? Dla kogo? Dla robotów? I tutaj napotykamy na fundamentalny problem – jest nim wolność. Wolność to swoboda decyzji. Bo czy równość wszystkich i wszystkiego, to nie jest ograniczenie tej swobody i rozwoju?
Status prawny kobiety i mężczyzny
„W Biblii i w późniejszym judaizmie zakłada się, że ludzka godność, etyka i relacja wobec Boga nie są zależne od płci” – pisze Stanisław Krajewski w komentarzu do parszy Matot, w którym czytamy o ograniczeniu prawnym kobiet (dotyczącym składania ślubów), będących pod władzą ojca lub męża, „które ze współczesnej perspektywy naruszają godność kobiet”. „W regułach dotyczących ślubowania chodzi wyraźnie o ograniczenia natury społecznej, a nie metafizycznej czy religijnej”.
Z kolei Konstanty Gebert rozważa problem z nieco innej strony: „…Pismo stwierdza wyraźnie, że ojciec może unieważnić ślubowanie córki tylko wówczas gdy jest ona »w domu ojca w swej młodości« [Lb.] (30:4). Oznacza to, że władza ojca nie sięga córek zamężnych, poddanych władzy męża, lecz także rozwódek i wdów. Co więcej, tradycja halachiczna określa okres młodości jako sześć miesięcy przypadające po bat micwie. [Przypada ona, gdy dziewczynka kończy 12,5 roku]. Później zaś dziewczyna jest już dorosłym człowiekiem, wolnym od władzy ojca.
Mało tego, ślubowanie jest ważne, jeżeli ojciec słyszał je i nie wyraził sprzeciwu (30:5). Tym samym zakłada się, że córka jest w sposób naturalny autonomiczna w swych działaniach i dopiero świadome przeciwdziałanie ze strony ojca może tę autonomię ograniczyć. Innymi słowy, tak skonstruowana halacha uznaje władzę ojca za wyjątek, a nie regułę”. Chodzi więc o troskę rodziców, o to, by młoda dziewczyna, bez doświadczenia życiowego, nie powzięła pochopnej decyzji rzutującej na jej przyszłość.
Na podobny charakter ograniczenia swobody decyzji kobiety zamężnej zwraca uwagę Krajewski: „…późniejsze rozstrzygnięcia prawne ograniczyły zakres spraw, które podlegają mężowskiemu zatwierdzeniu: są to zobowiązania polegające na powstrzymywaniu się od pożywienia, mycia, ozdabiania się itp. Ramban wyjaśnia, że chodzi tylko o takie posunięcia, które mogą nadwątlić stosunki między małżonkami. (Tak można zrozumieć sformułowanie w Lb 30,14, zupełnie zresztą pominięte w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia). Wszystkie te łagodzące interpretacje nie zmieniają podstawowego faktu: status prawny kobiety i mężczyzny pozostaje niejednakowy. Nie sposób odczuwać buntu”.
Nowotestamentowa zmiana statusu prawnego kobiety i mężczyzny?
Wielu zwolenników tzw. nowotestamentowej równości powołuje się na listy Pawła z Tarsu. Do Galatów pisał on: „Bo w jedności z Mesjaszem wy wszyscy jesteście dziećmi Bożymi przez tę ufną wierność. Bo wszyscy ci z was, którzy zostali zanurzeni w Mesjasza, przyoblekli się w Mesjasza, w którym nie ma ani Żyda ani nie-Żyda, ani niewolnika, ani wolnego, ani mężczyzny, ani kobiety. Bo w jedności z Mesjaszem Jeszuą wszyscy jedno jesteście” (3:26-28 NTPŻ). Twierdzą oni, że Jeszua zmienił starotestamentalne zasady. Uznają je za co najmniej przestarzałe, jeśli nie za złe, błędne. Ale czy o tym pisał Paweł?
Egzegeza tego fragmentu nie pozwala oderwać fragmentu, mówiącego o „równości mężczyzny i niewiasty” od kontekstu wypowiedzi. A kontekst jest jasny. Mowa jest o „jedności z Mesjaszem”, dzięki której „wszyscy jedno jesteście”. Mowa o równości metafizycznej. Najważniejsza jest konkluzja Pawłowa z wersetu wieńczącego ten wywód: „A jeżeli należycie do Mesjasza, to jesteście potomstwem Awrahama i dziedzicami według obietnicy” (werset 29.). To dla tej puenty użył zestawienia tych różnic: niewolnik–wolny, kobieta–mężczyzna, Żyd–nie-Żyd. Nie ważne czy jesteś niewolnikiem, który nie ma swobody w praktykowaniu swojej wiary, czy wolnym człowiekiem i możesz swobodnie ją praktykować – wiemy, że mimo różnych warunków życia, obaj macie jednakowy dostęp do zbawienia oferowanego w Mesjaszu, obaj dziedziczycie obietnicę Awramana. Tu nie ma mowy o zniesieniu niewolnictwa, czy o zmianie ról społecznych kobiety i mężczyzny, ale właśnie o zwróceniu uwagi na te różnice i niezależnym od nich dostępie do łaski, którą Bóg okazał światu w Mesjaszu. Nie ma też mowy o tym, że Żydzi nie mają już przestrzegać Tory. Wręcz przeciwnie, winni dotrzymać przymierza ojców.
Przez dziewiętnaście stuleci tak była rozumiana rola społeczna kobiety i mężczyzny, aż tu nagle w XX wieku pojawiła się potrzeba i mamy w kościołach protestanckich parytety, kobiety zostają starszymi zborów, a nawet pastorami, choć ten sam Paweł napisał: „Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości” (1Tym. 2:12 BT).
Kościół katolicki opiera się tym zmianom. Inne, radośnie, choć czasem z protestami starszych członków, witają nowe nauczanie. Ale wygląda na to, że zmiany, a nie mam na myśli tylko posługi nauczycielskiej kobiet, dosięgną każdą organizację religijną. Bo odbywa się to poprzez zmianę prawa stanowionego. Urabia się najpierw społeczeństwa – wpływ propagandy medialnej jest ogromny – i jak nie za pierwszą, to za kolejną próbą się udaje. Ostatni przykład Irlandii jest wymowny. A potem potoczy się już z górki. Kościoły nie będą mogły odmówić ordynacji kobiet – ambitne zawsze się znajdą. Nie będą mogły odmówić członkostwa osobom homoseksualnym. Ba!, będą musiały udzielać im ślubów, pomimo tego, że nauczanie tych kościołów w tych kwestiach jest jednoznaczne.
To takie skutki unifikacji, znaczy „równouprawnienia”.
Zdjęcie nagłówka pochodzi ze strony http://employmentoffice.com.au/2014/11/24/why-advertising-in-the-same-places-will-get-you-the-same-people/