Los Janusza Korczaka znany jest Polakom. Niestety nie wszyscy wiedzą, że za tym pseudonimem literackim stoi Henryk Goldszmidt, polski Żyd. Postać „Starego Doktora” kojarzy się przeciętnemu Polakowi z prowadzonym przez niego Domem Sierot i z książkami z serii Król Maciuś Pierwszy. Mniej znane są jego starania na rzecz usuwania barier dzielących ludzi i uczące szacunku dla drugiego człowieka, szczególnie dziecka. Dla niektórych tzw. „Dekalog Janusza Korczaka” bywa szczęśliwym odkryciem. Zainteresowanych kieruję tutaj, gdyż piszę o tym tytułem wstępu po to, by przypomnieć o tym wielkim pedagogu.
W kontekście tych słów przytoczę historię zamieszczoną na stronie http://www.the614thcs.com/38.1915.0.0.1.0.phtml
„…chciałem dziś wspomnieć […] o drobnym wydarzeniu związanym z ks. Aleksandrem Glasbergiem. Wydarzeniu, o którym opowiadał Jan Kott (i chyba też wspominał w swojej książce biograficznej).
Było lato 1946 roku w Paryżu i ksiądz Aleksander Glasberg zaproponował Janowi Kottowi i jego żonie – wiedząc, że przyjechali z Polski – odwiedzenie kolonii dziecięcej pod Paryżem, którą się opiekował. Kott zapamiętał, że zastali tam mniej więcej trzydziestkę dzieci żydowskich. Wszystkie z nich to były sieroty. Glasberg, otoczony dziećmi, uśmiechnął się zza grubych szkieł i wskazywał kolejno te dzieci Kottom: – to jest Piotruś Korczak… a to Lidia Korczak…a to Ania Korczak… Janek Korczak… Iza… Zuza… Izio – też Korczak.
Wszystkie dzieci miały jedno nazwisko: Korczak.
Nie było już nikogo wśród żywych, kto mógłby je rozpoznać i wiedzieć, jakie nazwiska nosili poprzednio.
Wszystkie te dzieci przyjechały przed kilkoma tygodniami z Polski po pogromie kieleckim”.
Czytając te słowa poczułem się tak, jak podczas niezamierzonej wizyty na cmentarzu żydowskim w jednej z miejscowości południowej Polski. Trafiłem tam przypadkowo w lecie ubiegłego roku. Pojechałem odebrać córkę z letniego obozu dla młodzieży, autobus był opóźniony, a obok miejsca odbioru dzieci znajdował się cmentarz Żydowskiej Gminy Wyznaniowej.
Na cmentarzu tym znalazłem grobowiec przykryty płytą betonową, nieco porośniętą przez mchy, na którym zamiast nagrobka znajduje się kilka niewielkich tabliczek kamiennych z wygrawerowanymi losami ludzi, którzy nie mieli swoich grobowców, gdyż zginęli prawdopodobnie w obozach śmierci w Buchenwaldzie, Oświęcimiu, Krakowie, Theresienstadt… Jednak jedna tabliczka wyróżnia się na tle pozostałych, bo informuje o śmierci z rąk „pogromczyków” w roku 1940 w Rabce. Poniższe zdjęcie mówi samo za siebie.
„Pamięć narodowa to tylko to, o czym chcemy pamiętać, to, o czym chcemy zapomnieć, ukrywa się we wspomnieniach pojedynczych ludzi” – to bardzo mądre słowa Anny K. Kłys, autorki książki „Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków”.
Dziękuję Bogu, że są tacy ludzie, jak ten ktoś, kto wykonał te tabliczki, których pamięć przechowuje historię o obliczu ludzkim, a nie narodowym.