O profesorze Tadeuszu Zadereckim pisałem w połowie roku 2018. (wpis pt. TADEUSZ ZADERECKI, postać nieznana). W tym czasie głosy odnośnie „potrzeby” zakazu tzw. „uboju rytualnego” nieco ucichły – słychać je było od 2014 roku (por. wpis pt. Zakaz uboju humanitarnego). Byłem jednak pewien, że powrócą, co spełniło się w osobie Jarosława Kaczyńskiego i „jego” (biorąc pod uwagę szereg wcześniejszych zdarzeń, widać, że to nie był jego autorski pomysł, a kontynuacja realizacji pewnej ideologii) „piątki dla zwierząt”. Dzisiaj, gdy Minister rolnictwa i rozwoju wsi Henryk Kowalczyk, stwierdza jednoznacznie, że „piątka dla zwierząt odeszła już w niepamięć” – śmiem twierdzić, że temat powróci. Na pewno nie przed wyborami, bo wiemy jaka była reakcja naszych rolników na ten pomysł, ale powróci na pewno.
Z tego powodu warto przypomnieć raz jeszcze postać profesora Zadereckiego, którego za obronę uboju rytualnego (występował w Sejmie), spotkało wiele nieprzyjemności. Kalumnie posypały się niemal ze wszystkich stron (por. artykuł redakcyjny – ktoś, kto go napisał nie odważył się sygnować go własnym nazwiskiem – w Dzienniku Bydgoskim nr 275, R. XXXI, z 30 listopada 1937 r., pt. Żydzi demaskują swego obrońcę „Znawca talmudu” Zaderecki pracował za żydowskie srebrniki.).
Profesor Zaderecki` tak opisał swoją przemianę, którą nazwałem, jak w tytule – od Żydożercy do Żydoznawcy (poniższy cytat pochodzi z książki Talmud w ogniu wieków, wydanie 3 niezmienione, z roku 1935, ss. V-VII):
Aryjczyk, zajmujący się u nas, a na dobitek w czasach dzisiejszych, poważnie i objektywnie judaistyką, jest zjawiskiem tak egzotycznym, że przystępując do wydania niniejszej książki wyczuwam poprostu pytanie ze strony czytelnika, co też mogło Polaka, chrześcijanina z dziada pradziada, zapędzić do Talmudu. Jakkolwiek więc nie jestem zwolennikiem mówienia na tematy egzotyczne – „Indie i ja”, zatytułował jeden z pisarzy zagranicznych swą książkę, zapewne pod hasłem „równe z równem” – uczynię tym razem wyjątek.
Pierwszą pobudką zajęcia się mego judaistykę, były rozprawy Niemojewskiego, zwłaszcza jego „Dusza żydowska”. Wstrząsnęły one mną do głębi; zrodziły marzenie przejęcia kiedyś berła po ich autorze; zaimponowały mi mocno, zawartą w nich, a butną w tonie „polemiką” ze Strackiem. Kto to jest ów Strack – nie bardzo woówczas wiedziałem; przeczuwałem w niem jednak nie lada głowacza, europejską sławę w swoim zakresie. I duma narodowa mnę wzbierała, że Polak daje cięgi takie prawdzie światowej, zwłaszcza w tak „dobrej” sprawie.
Zabrałem się tedy do pracy. Przestudyjowałem innych „żydowznawców”, Rohlinga, Paranajtisa, Jususa, Dintera i.t.d. Porównując ich, dostrzegłem jednak u nich szereg wykluczających się wzajem sprzeczności, co więcej, w rzeczach najbardziej zasadniczych.
To mnie zastanowiło. Ale i bodźca równocześnie dodało. Założyłem sobie, że stanę się ich następcą, zbadam i wyrównam braki, a kiedyś – dyktowała mi buta młodzieńcza – może jakiemś „epokowem” dziełem pchnę naprzód akcję „demaskowania” Talmudu. W tym wieku „genjalność” i „epokowość”, to pojęcia, któremi szafuje się bez zakłopotania; oszałamiała mnie tedy myśl, że polskiej literaturze przypadknie zasługa wyrównania niedoskonałości światowego „żydoznawstwa”.
Pisanie o jakiejś religji, bez sumiennej obserwacji i zbadania środowiska, gdzie ona żykje, wydało mi się niemożliwe. Zaczęła się więc „praca w terenie”, w ghettach miejskich i wiejskich. Dysputowałem wiele z Żydami, próbowałem czytać wraz z nimi to i owo, zapoznałem się praktycznie z cechami ich myślenia, że wszystkimi przejawami teorji religijnej, wykonywania jej i z właściwościami rytuału.
Wtedy też zachwiała się w mej duszy prawdziwość naczelnej tezy 'żydoznawczej” – „Goj badający zakon winien śmierci!”. Nie wytrzymała ona zetknięcia się z rzeczywistością. Nie nienawiścią, lecz sympatią darzono moje poczynania; nie szczędzono mi bezinteresownej pomocy; widziałem, że istotą dyskusyj jest zawsze problem, a nie to, kto go bada: Żyd – czy „goj”. Dysputanci, jakby zapominali, że słucha ich „goj”; najdrażliwsza zagadnienia rozważano poważnie, wyczerpując wszelkie pro i contra, starając się dociec prawdy.
Poznałem wtedy, że Talmud nie ma nic wspólnego z t.zw. „wiedzą tajemną”, że skłonność do ezoteryzmu jest pierwiastkiem obcym religijnemu życiu mas żydowskich, że chrześcijaninowi stoją otworem wszelkie wrota żydowskiej wiedzy, jeśli progi jej przekroczyć chce. Życzliwość, sympatia, a nawet dyskretna duma, mogą pokazać obcemu swój dorobek duchowy, wyczuć się zawsze dawały w duszach tych „chałąciarzy”, gdy widzieli moje zainteresowanie ich religiją, filozofją i instytucjami kultu.
W czasach owego rozdźwięku między tem, co czytałem o Talmudzie i Żydach, a między własnem doświadczeniem praktycznem, wpadły mi w ręce akta procesu Rohling-Bloch. Mając już pewne przygotowanie i analizując poszczególne punkty sprawy, ujrzałem dowodnie, co za ogrom zjednoczonej głupoty i złej woli [podkreślenie moje] składa się na tzw. „żydoznawstwo”. Jednocześnie dzieła chrześcijańskich uczonych, szczególnie Stracka, Wünschego i Delitzscha (Franciszka, nie Fryderyka), później zaś badaczy żydowskich, pokazały mi czem jest Talmud, jakiego ogromu pracy potrzeba, by poznać i opanować problem tego dzieła. Poznałem też lekkomyślność i butę bezbrzeżną Niemojewskiego, ignorancję i złą wolę Rohlinga i Paranajtisa.
Wiele lat od tego czasu minęło. Dlatego nie zabierałem głosu w sprawach tyczących się relgji żydowskiej; ledwie niekiedy w drobnych artykułach ośmielałem się prostować niektóre, nazbyt już rażąco błędne „pojęcia” o Talmudzie u pp. „żydoznawców”.
Wdzięczność za danie mi pierwszego bodźca do wystąpienia w sprawie Talmudu, winien jestem „żydoznawcy”, ks. prałatowi Ignacemu Charszewskiemu. Pisarz ten, typowy „betrogener Betrüger”, jedną z książek swych, dających rodzaj esencji „wiedzy” swego typu, wytrącił mię w wreszcie z równowagi, zmusił moralnie do zabrania głosu o Talmudzie.
Dzisiaj w przestrzeni publicznej, zwłaszcza wśród prawicowych publicystów, słowa: Talmud, talmudysta, kabała, kabalista, stały się rodzajem epitetu, stygmatyzującej etykiety nadawanej wszelkiego rodzaju osobom, czy też ugrupowaniom, które mają złe, tajne plany związane z władztwem nad światem, tudzież są używane wobec osób, którym chce się „przyłożyć” czy napiętnować.
Należy, ze smutkiem i obawą, zadać pytanie: Czemu służy takie postępowanie, tj. dezinformacja szerzona na temat Żydów, judaizmu i kultury żydowskiej, nawet przez osoby z tytułami naukowymi, niejednokrotnie – co grosze – będące duchownymi? Nie będę im robił reklamy wstawiając linki, lub podając publikacje, ale jak widzę, iż taki „naukowiec” i/lub „duchowny” prezentuje podczas publicznego wykładu zdjęcie fragmentu nagrobka żydowskiego/steli nagrobnej (hebr. macewa) na której widnieją dłonie w geście błogosławieństwa kapłańskiego, jako symbol masoński, to jestem przerażony. Bo w rzeczywistości ten symbol na nagrobku oznacza, że osoba tam pochowana była kapłanem (hebr. kohen), tzn. iż pochodziła z rodu Arona. Groby Lewitów (hebr. levim), którzy pomagali kohenom w służbie, np. przy obmywaniu rąk, oznaczone są na nagrobkach żydowskich za pomocą dzbana z wodą. Celowe wprowadzanie w błąd słuchaczy lub czytelników, jest, jak pisał prof. Zaderecki, „wyrazem złej woli”, godnym potępienia, a nawet procesu sądowego.
Z historii wiemy, jak taka nagonka się kończy. Do niedawna wydawało nam się, że demony przeszłości odeszły w niepamięć i kolejne pokolenia nie doświadczą już ogromu tragedii pokolenia wojny. Sytuacja na Ukrainie pokazała, że owe demony mają się dobrze, szczególnie, jeśli karmione są nienawiścią, przekonaniem o własnej wyższości i mają zapewnione finansowanie. Tak, ktoś finansuje takie działania. Czasem nieświadomie i nie wprost finansujemy wszyscy takie działania. W społeczeństwie informacyjnym (niektórzy twierdzą, że raczej dezinformacyjnym – i mam na myśli nie odczucia, a pojęcie naukowe poparte licznymi pracami) informacja jest towarem, a jej odsłuchanie czy wyświetlenie wiąże się z profitami dla publikującego (niekoniecznie dla twórcy).
Tak czy owak, ogłupianie społeczeństwa, dezinformacja i szkalowanie innych, czy też nastawianie jednych przeciw drugim, nie może skończyć się dobrze. Judaizm naucza, że takie działanie wyrządza szkodę twórcy/mówiącemu/publikującemu, słuchającemu oraz szkalowanemu. Kto odnosi z tego korzyść? Ci, którzy chcą, by taki efekt nastąpił. Kim oni są, to już inna sprawa. To, co my możemy zrobić, to nie kupować, nie słuchać, nie czytać i nie przekazywać dalej takich kalumnii. Ale, żeby zorientować się, że ma się z nimi do czynienia, trzeba mieć wiedzę. Ona zmienia postawy człowieka, tak jak zmieniła profesora Zadereckiego z Żydożercy w prawdziwego Żydoznawcę.
Dlatego, jeśli chcecie poznać czym jest Talmud, czy kabała, proponuję, sięgnijcie po wiedzę! Polecam publikacje Stowarzyszenia Pardes (strona www.pardes.pl) lub kanał na Youtube Tajemniczy Świat Żydów czy też stronę Forum Żydów Polskich (strona https://forumzydowpolskichonline.org). Kiedyś była bardzo fajna strona Stowarzyszenia 614. Przykazania, która po licznych atakach hakerskich (dziwne, prawda?) została zlikwidowana i dzisiaj część wcześniejszych artykułów można poczytać na FB (https://www.facebook.com/groups/130806889102).